Rozdział 5
Stąpaliśmy spokojnie po gładkiej powierzchni jaskini. Tunel zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Szliśmy w milczeniu, na wypadek, gdyby ktoś tu stacjonował, jednak nie mieliśmy planu i to była nasza słaba strona. Ciszę przerwał głos Waddles'a.
-Może wrócimy i poszukamy... - nie zdążył skończyć, bo oboje usłyszeliśmy ogromny łoskot. Zrobiło się ciemno. Spanikowałam i wypuściłam z ręki naszą jedyną latarkę.
Nie miałam odwagi zrobić kroku. Było tak ciemno, że wszystko wydawało się być tylko iluzją i niewinnym snem początkującego agenta. Wysunęłam rękę. Trysnęły niebieskie iskierki i poczułam zimny dreszcz.
***
-Nincia? Nincia, słyszysz mnie? Nincia!
Stał nade mną Waddles. Wyglądał na bardzo zaniepokojonego. Co się stało?
-Poraził cię prąd. Czy wszystko w porządku?
Podniosłam się. Przestraszona, odkryłam, że znajdujemy się w oświetlonej jaskini. Jedyną ozdobą w tym pomieszczeniu był ogromny portret Herberta umieszczony nas otworem wejściowym. Później dostrzegłam otaczające nas metalowe pręty klatki. Ze zdumieniem odkryłam, że w dzielące je odstępy spokojnie zmieści się głowa, a gdyby się lepiej postarać, to brzuch też przejdzie. Waddles zdawał się czytać w moich myślach.
- Lepiej nie próbuj, są pod napięciem.
Teraz wyglądał na zdołowanego. Przypuszczam, że nie był przyzwyczajony do takiego położenia.
Nagle, klatka zaczęła unosić się i powoli przesuwać się w stronę wyjścia. Musieliśmy bardzo uważać, by utrzymać równowagę i nie upaść na śmiercionośne pręty. W końcu znaleźliśmy się w pokoju zupełnie różniącym się od pieczary z klatkami. Każdy centymetr kwadratowy tego miejsca zajmował sprzęt laboratoryjny i wszelkiego rodzaju maszyneria. To wszystko przypominało trochę gabinet Gary'ego, tyle, że panowała tu atmosfera grozy i niepokoju.
Rozglądałam się po pomieszczeniu. Po środku stał wielki stół zapełniony szkicami i projektami. Nieco dalej mieścił się (tak przypuszczam) pokój do eksperymentów. Spojrzałam w przeciwną stronę i znieruchomiałam, gdy dostrzegłam wysoki, czarny ,obrotowy fotel, który powoli przekręcał się w naszą stronę.
-Witajcie, moi drodzy goście. - odezwał się głos.
Nie odpowiedzieliśmy. Żadne z nas jeszcze nigdy nie widziało Herberta. Jednocześnie, każde z nas chciało przerobić jego i jego wspólnika, Klutzy'ego, na sushi.
-Wy, agenci, jesteście tacy dociekliwi. Zawsze wygrana musi być po waszej stronie, czyż nie?
Znowu brak odpowiedzi.
-Nie sądzicie, że lepiej byłoby dla was nie wtrącać się w sprawy innych? - ciągnął dalej Herbert - Szczególnie, jeśli nie macie żadnych szans na wygraną.
-Nigdy nie oddamy ci Club Penguin bez walki! - odezwał się w końcu Waddles.
-Nie musicie. Ja sam sobie je wezmę. A wy mi je naiwnie oddacie. Wasz moment już dawno minął i teraz nie możecie zrobić nic, by mnie powstrzymać.
Dramatyczna pauza - Herbert, tak, jak większość złoczyńców - szaleńców, lubił dodawać je do swoich przemówień. Szczególnie, jeśli miał do czynienia z agentami.
- Nie miejcie takich min. - zaśmiał się. - Zanim zrobię z wami porządek, pozwolę wam poznać mój Wielki Plan Zniszczenia.
Spojrzeliśmy na siebie. Ostatnia iskierka nadziei jeszcze nie zgasła. Gdybyśmy dostali się do bazy przed rozpoczęciem inwazji Herberta, moglibyśmy ostrzec wyspę i tym samym obronić się przed... czymkolwiek, co szykował Herbert.
-Poznajcie moją armię!
Otworzyły się drzwi i z pomieszczenia dosłownie wysypały się zombie. Miały zazielenioną skórę i czerwone tęczówki, a z dziobów sterczały kły o srebrnoszarym zabarwieniu. Jednak to, co było w tym wszystkim najgorsze...
-Fourycy, Uzmoon, DJack! - krzyknęłam.
Widok był przerażający. Choć wiedziałam już, gdzie są moi zaginieni przyjaciele, wcale mi nie ulżyło. Tak bardzo chciałam im teraz pomóc. Wiedziałam jednak, że to niemożliwe.
-Poznajcie moje sługi! - zakrzyknął Herbert.
-Jesteś najgorszym typem, jakiego znam!
To była trochę żałosna odpowiedź na to, co przed chwilą zobaczyłam, ale w t
ej chwili nic innego nie przychodziło mi do głowy. Niedźwiedź jednak kompletnie ją zignorował.
-Klutzy, przynieś mi mój promień!
Gdy krab podał mu urządzenie, przypominające karabin maszynowy, po raz kolejny ogarnął mnie nieprzenikniony strach.
-Oto mój promień! Potrafi zamieniać pingwiny w co tylko zapragnę. Spędziłem nad nim wiele miesięcy. Godziny pracy nie poszło na marne. Już niedługo Club Penguin będzie moje!
Klatka zaczęła powoli odjeżdżać z powrotem do jaskini. Drogę przebyliśmy w milczeniu. Po powrocie Waddles położył się na ziemi i zasnął.
Zastanawiałam się, dlaczego Herbert zamieniał pingwiny akurat w zombie. Wydawało mi się dość dziwne. Gdybym to ja szykowała inwazję, najchętniej przygotowałabym armię z nie rzucających się w oczy wojowników.
Nad tym zastanawiałam się jeszcze długie godziny, gdy nagle dostrzegłam wystający z kieszeni skrawek z wczorajszego Club Penguin Times.
Halloween Party przybędzie na wyspę już za 4 dni! Szykujcie kostiumy i przygotujcie się na zabawę w upiornym stylu...