Rozdział 6
Trzeci dzień w jaskini. Zaczęłam uświadamiać sobie bezbłędność planu Herberta. Zombie na Halloween Party przemkną się niezauważalnie przez zabezpieczenia i już nikt nie będzie mógł powstrzymać ich od... no cóż.
Zaczęłam się poddawać, a kiedy przyłapywałam się na traceniu nadziei, coś we mnie podnosiło się na nowo i planowało ucieczkę. Oczywiście, bezskutecznie. Na razie.
Ze znudzenia zaczęłam grzebać w kieszeniach kurtki. Gdy nie znalazłam niczego ciekawego, rozpoczęłam przeglądanie butów. W pewnym momencie wyczułam pod palcami coś wystającego i twardego. Przycisnęłam. Z gumowej podeszwy wysunęła się szufladka z ekwipunkiem. W środku zobaczyłam kolczatki i krótkie nożyki do rozcinania lin. Oczy rozszerzyły mi się ze zdumienia.
-Waddles...
-Waddles?
-Waddles!
Nie odpowiadał, więc w końcu się odwróciłam. Wiedziałam już, czemu nie mógł mi odpowiedzieć albo raczej dlaczego nie mogłam usłyszeć. Przede mną stał Herbert trzymający w ręku szklaną gablotę z grubego szkła. W środku siedział Waddles.
***
Zaparło mi dech w piersiach (warto tutaj wtrącić, że pingwiny nie mają klatki piersiowej, więc było to zjawisko więcej niż niezwykłe). Bez Waddles'a nie poradzę sobie z niczym. Musiałam myśleć szybko, póki Herbert stał do mnie tyłem.
Myśl, myśl, myśl!
Rozejrzałam się po jaskini. Nie wiem po co, przecież robiłam to już setki razy w ciągu ostatnich dni. Tym razem jednak adrenalina wyostrzyła mi wzrok i daleko w skale dostrzegłam niewielką skrzynkę elektryczną. Sięgnęłam po kolczatkę. Jeden nieostrożny ruch i wszystko stracone. Miałam tylko jeden strzał i nie mogłam go zmarnować.
Czekałam kilka sekund. Zaczęłam żałować, że wysłano mnie na misję bez wcześniejszego przeszkolenia. Wzięłam pierwszy zamach. Kolczatka poleciała w stronę skrzynki.
Trach! Zgasło światło. Nie wiedziałam, co dzieje się dookoła. Jedynym dźwiękiem był szaleńczy krzyk Herberta. Nie mogłam pozwolić mu uciec, nie teraz. Wciąż jednak nie miałam pewności, że pręty klatki nie są już po napięciem. Odważyłam się wysunąć rękę. Nic. Uff...
Kierując się wyłącznie słuchem, określiłam, gdzie znajduje się Herbert. Już miałam iść w tamtą stronę, gdy wpadł mi do głowy lepszy pomysł. Odwróciłam się w drugą stronę i dotarłam po omacku do panelu zamykającego wejście do groty. Przyciskałam włączniki po omacku. Po wciśnięciu pierwszych trzech guzików, w grocie uruchamiały się jedna po drugiej pułapki. Były latające topory i spadające włócznie, ale Waddles siedział w skrzyni i nic mu się na pewno nie stało. Co do niedzwiedzia, to było mi naprawdę wszystko jedno.
W końcu drzwi spadły z głuchym łoskotem. Teraz musiałam tylko uwolnić przyjaciela ze skrzyni.
Szybkim krokiem podeszłam do upuszczonej gabloty i próbowałam otworzyć zamek. Nic się nie działo, akwarium było swego rodzaju sejfem. Musiałam pomyśleć. 1250386839 kombinacji, cztery zasuwy. 0,000000000000001% szans na trafienie.
Nagle Waddles zapukał w szybę. Odpukałam. Zapukał jeszcze raz, tym razem głośniej. Po kilku próbach zrozumiałam, że zna kod. Zapukał cztery razy, więc wpisałam cyfrę 4. Następnie 7,2,3,8,2... i tak dalej. Całość zajęła nam kilkadziesiąt sekund. Herbert jeszcze nas nie namierzył, ale mogło się to zdarzyć lada chwila. W końcu kod był gotowy i trzeba było tylko zaakceptować. Jeśli wcisnę "zaakceptuj", zapali się światełko i wtedy zloczynca będzie mógł nas zobaczyć. Kod musi być poprawny, nie ma innej opcji. Jeżeli się pomyliłam, oboje skończymy w szklanym pudle.
-Wciskaj! - doszedł do mnie słaby głos z głębi gabloty.
Tak zrobiłam.
Kod poprawny
Kierując się wyłącznie słuchem, określiłam, gdzie znajduje się Herbert. Już miałam iść w tamtą stronę, gdy wpadł mi do głowy lepszy pomysł. Odwróciłam się w drugą stronę i dotarłam po omacku do panelu zamykającego wejście do groty. Przyciskałam włączniki po omacku. Po wciśnięciu pierwszych trzech guzików, w grocie uruchamiały się jedna po drugiej pułapki. Były latające topory i spadające włócznie, ale Waddles siedział w skrzyni i nic mu się na pewno nie stało. Co do niedzwiedzia, to było mi naprawdę wszystko jedno.
W końcu drzwi spadły z głuchym łoskotem. Teraz musiałam tylko uwolnić przyjaciela ze skrzyni.
Szybkim krokiem podeszłam do upuszczonej gabloty i próbowałam otworzyć zamek. Nic się nie działo, akwarium było swego rodzaju sejfem. Musiałam pomyśleć. 1250386839 kombinacji, cztery zasuwy. 0,000000000000001% szans na trafienie.
Nagle Waddles zapukał w szybę. Odpukałam. Zapukał jeszcze raz, tym razem głośniej. Po kilku próbach zrozumiałam, że zna kod. Zapukał cztery razy, więc wpisałam cyfrę 4. Następnie 7,2,3,8,2... i tak dalej. Całość zajęła nam kilkadziesiąt sekund. Herbert jeszcze nas nie namierzył, ale mogło się to zdarzyć lada chwila. W końcu kod był gotowy i trzeba było tylko zaakceptować. Jeśli wcisnę "zaakceptuj", zapali się światełko i wtedy zloczynca będzie mógł nas zobaczyć. Kod musi być poprawny, nie ma innej opcji. Jeżeli się pomyliłam, oboje skończymy w szklanym pudle.
-Wciskaj! - doszedł do mnie słaby głos z głębi gabloty.
Tak zrobiłam.
Kod poprawny
Zapaliło się czerwone światełko, zaskrzypiały zasuwy i pudło się otworzyło. Rzuciliśmy się sobie w objęcia, ale tak po przyjacielsku (nie myślcie sobie).
-Szybko, musimy dostać się do wyjścia. - powiedziałam.
Herbert stał przy panelu kontrolnym i po omacku wciskał przyciski. Z sufitu zaczęły spadać włócznie, a ze ścian wyrosły miotacze ognia.
-Nie będzie łatwo stąd wyjść. - skomentował cicho Waddles.
Herbert stał w blasku miotaczy i uśmiechał się złowieszczo.
Powinnaś powieści pisać, bardzo ciekawie opisujesz i utrzymujesz w napięciu.👍👌👍
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę doczekać się finału!!!! A potem drugiej misji, hihihihihihi
OdpowiedzUsuń