Rozdział 7
Z jednego spojrzenia agenta można odczytać wszystko, jeśli się potrafi. Waddles sięgnął po linę i zarzucił ją na bujający się chaotycznie topór. Szybko wyciągnęłam swoją i zrobiłam to samo. Szybkim ruchem odepchnęliśmy się od podłogi i wskoczyliśmy na śmiercionośną pułapkę.
Kręciliśmy się z ogromną prędkością. Skok oznaczał śmierć na miejscu. Z sufitu spadł kolejny grad włóczni, ze ścian wystrzeliły płomienie.
-Co teraz?! - Trudno było przekrzyczeć działającą maszynerię i złowrogi śmiech Herberta.
-Włócznia! - przyjaciel odpowiedział mi natychmiast.
-Co?!
Tego już nie dosłyszał. Posypał się kolejny grad naostrzonych kijów z metalu, prosto na niego. Przez chwilę myślałam, że to już koniec. Jednak gdy chwycił jedną z nich i odtrącał po kolei inne, pomyślałam, że to nie jest pingwin, nawet nie ninja. To było jak.... sama nie wiem.
Powoli posuwaliśmy się naprzód, skacząc z topora na topór. Herbert przyglądał nam się najpierw ze złością, potem z niedowierzaniem i próbował coraz to nowych pułapek. Na szczęście, chyba skończyły mu się włócznie, bo z sufitu nic już nie spadało i mogliśmy spokojnie przejść nad niebezpieczeństwem w postaci miotaczy ognia, trujących strzał i innych wynalazków niedźwiedzia. Wkrótce byliśmy już na ziemi. Po raz kolejny staliśmy przed największym złoczyńcą świata.
-Teraz zamienisz naszych przyjaciół z powrotem w pingwiny i zniszczysz maszynę. - zażądał Waddles. - W przeciwnym razie, skończysz marnie.
Herbert uśmiechnął się, ale on chyba tego nie zauważył, bo wciąż miał minę pewną siebie i zdeterminowaną. Skoczył prosto na misia, ale zanim zdążył go dotknąć, coś wyłoniło się z ciemności i złapało go za kurtkę.
-Auć!
Spojrzałam za siebie, to samo zrobił Waddles. W naszą stronę kroczyła armia pingwinów zombie. Każdy miał w ręku broń z zielonym płynem w środku.
Tym razem ja musiałam zadecydować. Mój kompan stanął bez ruchu. Pociągnęłam go za rękaw i krzyknęłam:
-Uciekać!
Biegliśmy w stronę drzwi i nikt nie próbował nas zatrzymywać. Zombie na większej odległości nie stanowiły zagrożenia, bo poruszały się powolnie. Toksyczne mini-działka stanowiły ich największy atut.
Jak miło było znaleźć się z powrotem na świeżym powietrzu i choć przed nami rozciągało się nieprzebrane pustkowie, wiedzieliśmy, gdzie biec. Po kilkunastu minutach sprintu dotarliśmy do stromego zbocza, z którego już widać było cień rzucany przez Dojo.
-Szybko, musimy dostać się do bazy zanim armia dotrze do miasta! - wykrzyknęłam i ruszyłam biegiem. Agent ruszył za mną, ale widać było po nim jego zmęczenie.
Wkrótce staliśmy przed bazą. Wiele się tu zmieniło, odkąd wyruszyliśmy na misję. Wszystko było udekorowane. Z dachów zwisały papierowe duchy, a przed drzwiami wszystkich budynków stały wydrążone, świecące dynie. Nawet przed agencją stało kilka, a przez okna widać było pingwiny przystrajające wnętrze.
-Jak dobrze, że nie poszli na paradę... - skomentował Waddles.
Mimo zaistniałej sytuacji, poczułam się naprawdę spokojnie. Powiadomimy wszystkich na czas. Herbert przegra. Będzie dobrze.
Weszliśmy do przedpokoju. Przeciętne pingwiny widziały w tym pomieszczeniu tylko centralę z budkami telefonicznymi dookoła, ale każdy agent znał ten sekret. Waddles ostrożnie wyjął swojego Spy Phona i przycisnął do otworu w zepsutej budce. Natychmiast otworzyło się wejście. W milczeniu weszliśmy po schodach.
-Hej, spójrzcie! Przecież to Waddles i Nincia! - ktoś krzyknął i natychmiast ustały wszystkie rozmowy. Chwilę trwało, zanim wszyscy otrząsnęli się ze zdumienia. Waddles wyczuł odpowiedni moment i zaczął opowiadać. Dokładnie wtedy, kiedy skończył, zza szafy wyłonił się czarny ekran, na którym zaraz wyświetliła się mapa wyspy i czerwone kropeczki obiegające je ze wszystkich stron.
-To one! - krzyknął Waddles.
-Nie mamy czasu! Musimy coś zrobić!
-Ale co? Wszyscy doświadczeni agenci poszli bawić się na paradzie. Nie mają broni!
-Nie wszyscy. - uciszyłam tłum i wskazałam na Waddles'a.
Spojrzał na mnie, a następnie na tłum. Chciał sprawdzić, czy może przejąć dowodzenie. Wszyscy milczeli."Tak".
Zawahał się, ale chwilę potem miał już obmyślony plan działania.
-Zabierzcie tarcze przeciw laserowe i szklane miecze od Rockhoppera. Są uzbrojeni w toksyczne wyrzutnie. Dzielimy się na dwie grupy. Jedna pójdzie ze mną, druga z Nincią. Obstawiamy...
-Waddles! - próbowałam się sprzeciwić, ale on tylko uniósł rękę, co miało oznaczać coś w stylu "Poradzisz sobie".
-Nincia weźmiesz z IModd'em grupę nowicjuszy. Ja zostanę z resztą.Waszym zadaniem jest ochrona parady. Nie mogą dostać się na plac. My będziemy na granicy. Do dzieła!
Pobiegliśmy co sił w stronę placu, uzbrojeni w metalowe tarcze i szklane miecze. Niestety, gdy dotarliśmy na miejsce, było już za późno. Ogromny tłum w panice, otoczony przez potwory, które kiedyś były pingwinami.
Co teraz? Nie mogliśmy strzelać, nie dało się odróżnić przebierańców od wrogów. Nawet, jeśli by się dało, ta armia to wciąż byli nasi ludzie! Złapałam się za głowę i długo nie wstałam z ziemi. Herbert prawdopodobnie przejął już plac i złapał wszystkich najlepszych agentów. Teraz na pewno zmierza w stronę innych miejsc.
Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł.
-IModd, jak nazywał się ten promień, który pokazywaliście mi w laboratorium zanim wyruszyłam na misję?
- Pingotron 2156! Służy do zamieniania puffle'i w pingwiny. Ale Dyrektor zabronił nam go dotykać. Jest nietestowany i niebezpieczny, a poza tym mamy tylko jeden egzemplarz.
Warto było ryzykować, skoro chodziło o całą wyspę. Jeśli inwazja dobiegnie końca, prawdopodobnie już nigdy Club Penguin nie będzie takie, jak kiedyś. Podjęłam decyzję.
-Jess, weź parę osób i dostarczcie promień na plac! Pozostali idą ewakuować pingwiny, a ja i Dontrojano zostajemy tutaj. Bądźcie w pogotowiu. Dostaniecie wiadomości, gdy coś postanowimy.
Zamknęłam oczy, próbując się zrelaksować. Bezskutecznie. Wystarczyło tylko jedno potknięcie, by na zawsze oddać wszystko to, co znaliśmy od wieków Herbertowi.
-Dlaczego nie idziemy z nimi? - zapytał Dontrojano.
-Muszę się z kimś skontaktować. - odpowiedziałam krótko, a przyjaciel nie zadawał mi już więcej pytań. Zaczęliśmy biec przez spanikowane tłumy, aż wreszcie stanęliśmy przez gabinetem Gary'ego. Był on mechanikiem i najlepszym wynalazcą na Club Penguin. Teraz również jedyną nadzieją na uratowanie wyspy.
Stuk, stuk. Brak odpowiedzi. Zapukałam jeszcze raz. Nic. W końcu gdzieś pod moimi stopami rozległ się głos.
-Kto tam?
Zdawał się należeć do niego. Wprawdzie nie widywałam się z nim często, ale jego głupkowaty sposób mówienia rozpoznałby każdy.
-Agenci, potrzebujemy twojej pomocy!
Drzwi powoli się otworzyły i ukazał nam się niebieski pingwin w białym fartuchu. Jego grube szkła całkowicie zasłaniały mu oczy.
-Wejdźcie. - powiedział, a my szybko wślizgnęliśmy się do środka. -Co się tam dzieje?
-Herbert zaatakował wyspę z armią zombie. Ja i Nincia... - odezwał się Dontrojano.
-Prawdopodobnie wiesz coś o Pingotronie 2156? - przerwałam przyjacielowi. Nie mieliśmy czasu na kolejne wyjaśnienia.
-Oczywiście, przecież sam go projektowałem! - oburzył się Gary. -Dlaczego pytasz?
-Pomyślałam, że jeśli da się zamieniać puffle w pingwiny, może udałoby się też ze wszystkimi zombie. Nie możemy do nich strzelać. W końcu to nasi przyjaciele! Przyszliśmy tu... słuchasz mnie?
Gary wpatrywał się w stół. Zastanawiałam się, ile obliczeń przeszło przez jego umysł w ciągu tych 20 sekund. Nagle wystrzelił jak oparzony i zatrzasnął drzwi z napisem:
Czekaliśmy z Dontrojanem kilkanaście minut. Zaczęliśmy się niepokoić i w końcu podeszliśmy do drzwi. W tej samej chwili otworzyły się one z taką siłą, że oboje upadliśmy na ziemię. Spojrzałam w górę i zobaczyłam ogromną wyrzutnię wypełnioną niebieskim, świecącym płynem. Była wielkości co najmniej dwóch pingwinów, więc miałam trudności, by ją trzymać, gdy wynalazca wręczył mi ją z podekscytowaniem.
-Poznajcie Klonotron 3000! To dzieło mojego życia. Weźcie go i uratujcie nas!
W tym pomieszczeniu naprawdę dało się ogłupieć.
-Gary, my potrzebujemy... - Zaczęłam, ale po chwili zrozumiałam. Już o nic nie musiałam pytać. Wypadłam z mieszkania krzycząc pośpieszne "Dziękuję" i pociągając za sobą Dontrojana. Pobiegliśmy prosto na plac, gdzie czekała już ekipa z promieniem. Miałam już plan, do którego brakowało mi tylko jednego.
-Dontrojano, bierz pozostałych i ruszajcie na latarnię. Zamontujcie tam Klonotron, a ja zbiorę wszystkich agentów. Już!
Sięgnęłam po Spy Phona i wyklikałam wiadomość:
Wkrótce staliśmy przed bazą. Wiele się tu zmieniło, odkąd wyruszyliśmy na misję. Wszystko było udekorowane. Z dachów zwisały papierowe duchy, a przed drzwiami wszystkich budynków stały wydrążone, świecące dynie. Nawet przed agencją stało kilka, a przez okna widać było pingwiny przystrajające wnętrze.
-Jak dobrze, że nie poszli na paradę... - skomentował Waddles.
Mimo zaistniałej sytuacji, poczułam się naprawdę spokojnie. Powiadomimy wszystkich na czas. Herbert przegra. Będzie dobrze.
Weszliśmy do przedpokoju. Przeciętne pingwiny widziały w tym pomieszczeniu tylko centralę z budkami telefonicznymi dookoła, ale każdy agent znał ten sekret. Waddles ostrożnie wyjął swojego Spy Phona i przycisnął do otworu w zepsutej budce. Natychmiast otworzyło się wejście. W milczeniu weszliśmy po schodach.
-Hej, spójrzcie! Przecież to Waddles i Nincia! - ktoś krzyknął i natychmiast ustały wszystkie rozmowy. Chwilę trwało, zanim wszyscy otrząsnęli się ze zdumienia. Waddles wyczuł odpowiedni moment i zaczął opowiadać. Dokładnie wtedy, kiedy skończył, zza szafy wyłonił się czarny ekran, na którym zaraz wyświetliła się mapa wyspy i czerwone kropeczki obiegające je ze wszystkich stron.
-To one! - krzyknął Waddles.
-Nie mamy czasu! Musimy coś zrobić!
-Ale co? Wszyscy doświadczeni agenci poszli bawić się na paradzie. Nie mają broni!
-Nie wszyscy. - uciszyłam tłum i wskazałam na Waddles'a.
Spojrzał na mnie, a następnie na tłum. Chciał sprawdzić, czy może przejąć dowodzenie. Wszyscy milczeli."Tak".
Zawahał się, ale chwilę potem miał już obmyślony plan działania.
-Zabierzcie tarcze przeciw laserowe i szklane miecze od Rockhoppera. Są uzbrojeni w toksyczne wyrzutnie. Dzielimy się na dwie grupy. Jedna pójdzie ze mną, druga z Nincią. Obstawiamy...
-Waddles! - próbowałam się sprzeciwić, ale on tylko uniósł rękę, co miało oznaczać coś w stylu "Poradzisz sobie".
-Nincia weźmiesz z IModd'em grupę nowicjuszy. Ja zostanę z resztą.Waszym zadaniem jest ochrona parady. Nie mogą dostać się na plac. My będziemy na granicy. Do dzieła!
Pobiegliśmy co sił w stronę placu, uzbrojeni w metalowe tarcze i szklane miecze. Niestety, gdy dotarliśmy na miejsce, było już za późno. Ogromny tłum w panice, otoczony przez potwory, które kiedyś były pingwinami.
Co teraz? Nie mogliśmy strzelać, nie dało się odróżnić przebierańców od wrogów. Nawet, jeśli by się dało, ta armia to wciąż byli nasi ludzie! Złapałam się za głowę i długo nie wstałam z ziemi. Herbert prawdopodobnie przejął już plac i złapał wszystkich najlepszych agentów. Teraz na pewno zmierza w stronę innych miejsc.
Nagle wpadł mi do głowy pewien pomysł.
-IModd, jak nazywał się ten promień, który pokazywaliście mi w laboratorium zanim wyruszyłam na misję?
- Pingotron 2156! Służy do zamieniania puffle'i w pingwiny. Ale Dyrektor zabronił nam go dotykać. Jest nietestowany i niebezpieczny, a poza tym mamy tylko jeden egzemplarz.
Warto było ryzykować, skoro chodziło o całą wyspę. Jeśli inwazja dobiegnie końca, prawdopodobnie już nigdy Club Penguin nie będzie takie, jak kiedyś. Podjęłam decyzję.
-Jess, weź parę osób i dostarczcie promień na plac! Pozostali idą ewakuować pingwiny, a ja i Dontrojano zostajemy tutaj. Bądźcie w pogotowiu. Dostaniecie wiadomości, gdy coś postanowimy.
Zamknęłam oczy, próbując się zrelaksować. Bezskutecznie. Wystarczyło tylko jedno potknięcie, by na zawsze oddać wszystko to, co znaliśmy od wieków Herbertowi.
-Dlaczego nie idziemy z nimi? - zapytał Dontrojano.
-Muszę się z kimś skontaktować. - odpowiedziałam krótko, a przyjaciel nie zadawał mi już więcej pytań. Zaczęliśmy biec przez spanikowane tłumy, aż wreszcie stanęliśmy przez gabinetem Gary'ego. Był on mechanikiem i najlepszym wynalazcą na Club Penguin. Teraz również jedyną nadzieją na uratowanie wyspy.
Stuk, stuk. Brak odpowiedzi. Zapukałam jeszcze raz. Nic. W końcu gdzieś pod moimi stopami rozległ się głos.
-Kto tam?
Zdawał się należeć do niego. Wprawdzie nie widywałam się z nim często, ale jego głupkowaty sposób mówienia rozpoznałby każdy.
-Agenci, potrzebujemy twojej pomocy!
Drzwi powoli się otworzyły i ukazał nam się niebieski pingwin w białym fartuchu. Jego grube szkła całkowicie zasłaniały mu oczy.
-Wejdźcie. - powiedział, a my szybko wślizgnęliśmy się do środka. -Co się tam dzieje?
-Herbert zaatakował wyspę z armią zombie. Ja i Nincia... - odezwał się Dontrojano.
-Prawdopodobnie wiesz coś o Pingotronie 2156? - przerwałam przyjacielowi. Nie mieliśmy czasu na kolejne wyjaśnienia.
-Oczywiście, przecież sam go projektowałem! - oburzył się Gary. -Dlaczego pytasz?
-Pomyślałam, że jeśli da się zamieniać puffle w pingwiny, może udałoby się też ze wszystkimi zombie. Nie możemy do nich strzelać. W końcu to nasi przyjaciele! Przyszliśmy tu... słuchasz mnie?
Gary wpatrywał się w stół. Zastanawiałam się, ile obliczeń przeszło przez jego umysł w ciągu tych 20 sekund. Nagle wystrzelił jak oparzony i zatrzasnął drzwi z napisem:
Wstęp tylko dla upoważnionych
Czekaliśmy z Dontrojanem kilkanaście minut. Zaczęliśmy się niepokoić i w końcu podeszliśmy do drzwi. W tej samej chwili otworzyły się one z taką siłą, że oboje upadliśmy na ziemię. Spojrzałam w górę i zobaczyłam ogromną wyrzutnię wypełnioną niebieskim, świecącym płynem. Była wielkości co najmniej dwóch pingwinów, więc miałam trudności, by ją trzymać, gdy wynalazca wręczył mi ją z podekscytowaniem.
-Poznajcie Klonotron 3000! To dzieło mojego życia. Weźcie go i uratujcie nas!
W tym pomieszczeniu naprawdę dało się ogłupieć.
-Gary, my potrzebujemy... - Zaczęłam, ale po chwili zrozumiałam. Już o nic nie musiałam pytać. Wypadłam z mieszkania krzycząc pośpieszne "Dziękuję" i pociągając za sobą Dontrojana. Pobiegliśmy prosto na plac, gdzie czekała już ekipa z promieniem. Miałam już plan, do którego brakowało mi tylko jednego.
-Dontrojano, bierz pozostałych i ruszajcie na latarnię. Zamontujcie tam Klonotron, a ja zbiorę wszystkich agentów. Już!
Sięgnęłam po Spy Phona i wyklikałam wiadomość:
Waddles, agenci, biegnijcie pod latarnię. Bez odbioru.
Nie miałam pojęcia, co pomyślał o mnie w tej chwili mój przyjaciel- agent. Miałam jedynie nadzieję, że, choć jest starszym ode mnie szpiegiem, ufa mi na tyle, żeby choć niektórych wysłać na plażę.
Sama pobiegłam w tamtą stronę, uciekając przed mierzącymi we mnie zombie. Dotarłam, gdy tylko wynalazek Gary'ego stanął na szczycie. Z przymkniętymi powiekami ustawiłam Pingotron na linii strzału wyrzutni. Zacisnęłam usta i pociągnęłam za spust. Teraz już zupełnie zamknęłam oczy. Trzymałam je w ciemności tak długo, dopóki nie usłyszałam wiwatów pozostałych. Wtedy zobaczyłam dwa lśniące Pingotrony leżące koło siebie.
Wychyliłam się i spojrzałam na dół. Pod latarnią stały tłumy pingwinów. W pierwszym rzędzie zobaczyłam Waddles'a. Poczułam się silna i dumna. Jeszcze raz pociągnęłam za spust. I jeszcze, i jeszcze.
W końcu mieliśmy już tyle promieni, że zaczęliśmy zrzucać je z latarni. Wkrótce każdy miał już broń. Cała wyspa ruszyła przeciw zombie. Po kolei zajmowaliśmy miasto, centrum, kopalnię, śnieżne forty i wioskę narciarską, zamieniając potwory z powrotem w pingwiny. Byliśmy jak nieposkromiona fala, zalewająca po kolei wszystko, co napotka.
***
Staliśmy na sali. Wokół pełno było pingwinów, głównie z EPF, ale zdarzali się też inni, którzy zostali zaproszeni przez przyjaciół.
Jak dotąd, ceremonia zdawała się utrzymywać w napięciu każdego, nawet tych najbardziej gburowatych. Ja też byłam podekscytowana. Wiedziałam, dlaczego się tu zebraliśmy.
Jedynymi rzeczami, które mi tutaj, w pierwszym rzędzie, przeszkadzały, były wspaniałe złote odznaki, potwornie gryzące się z moją zwykłą - brązową. Na chwilę przestałam słuchać, pogrążając się w myślach. Pierwsza rzecz, która do mnie dotarła, zdawała się być tylko halucynacją.
-Nincia! - ktoś się odezwał. Dopiero później zorientowałam się, że dźwięk dochodzi z podestu umieszczonego tuż przede mną. To jednak nie był sen. Od dziś jestem Starszym Agentem!
***
Z dumą patrzyłam wieczorem na swoją odznakę. Taką samą dostał Dontrojano, a Waddles został mianowany pomocnikiem dyrektora. Spełniły się nasze największe marzenia, ale mimo złotych, migających przypinek i sławy, jaką zyskaliśmy na wyspie, z niczego nie cieszyliśmy się bardziej niż z tego, że mogliśmy siedzieć razem w Coffee Shop i rozmawiać pod błękitnym niebem, roześmiani i wolni na wolnej wyspie Club Penguin.
Notka od redaktorki:
Cześć wszystkim!
Mam nadzieję, że podobało Wam się moje opowiadanie. Cieszę się, że zyskałam tylu czytelników i mam nadzieję, że choć historia to dobiegła końca, nadal będziecie czytać mój blog i nowe opowiadania, które z pewnością się pojawią :-) Jeżeli jest coś, co szczególnie Was zainteresowało, możecie pisać na xapclip@gmail.com.
Pozdrawiam wszystkich czytelników i zapraszam do czytania o moich przygodach w następnych opowiadaniach!
Człapcie dalej!
Nincia546
0 komentarze:
Prześlij komentarz